Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 085.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W więzieniu tém dnia od nocy rozróżnić było niepodobna, chyba po ruchu jaki w szyi czasem słyszeć się dawał.
Znużeni Jaksowie, mimo woli po długiéj rozmowie, zdrzemnęli się, leżąc na słomie obok siebie. Sen był przerywany co chwila, niespokojny, najmniejszy szelest zdawał się oznajmywać kata.
Noc wydała się im bez miary długą — a choć się spodziewali śmierci, głód dokuczać zaczynał. Wyszukali dzban i chleb, rozłamali się nim, napili wody — nikt nie przychodził.
Po nieskończenie przeciągniętém milczeniu — na ostatku szelest i stąpanie posłyszeli w szyi. — Kroki jakichś ludzi zbliżały się ku ich drzwiom, mruczenie i szepty im towarzyszyły. Zaczęto odwalać drąg — zabłysło światło.
Jurga i Andruszka widząc nadchodzący zgon, raz jeszcze rzucili się sobie na szyję i uściskali. Gdy oczy podnieśli, izbę ujrzeli pełną ludzi. Pachołkowie to byli jacyś zakapturzeni, milczący, i wskazujący im rękami tylko, by natychmiast wstawali i szli z niemi.
Ryba stał u drzwi i ciekawie się przypatrywał, przecierając zaspane oczy.
Kata widać nie było. Pomimo to obaj bracia wstali w tém przekonaniu, że ich wiodą na stracenie. Ujęli się za ręce, i wyszli razem. Do koła wnet objęli ich pachołkowie, a że ludzie byli dorodni, chłop w chłopa, nie mogli nawet dojrzeć