Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 066.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brzegach, wzajem się łając wyzywały do walki, dopóki gniewu krwią nie ugasił.
Królowa Emnilda zawsze biorąca nieszczęśliwych stronę, i tym razem chodziła paść do nóg męża, aby życie skazanych uprosić, Bolesław słuchać nie chciał jéj nawet, z groźbą i fukiem odprawił.
Dano zaledwie czas osądzonym do następnego ranka, aby się na śmierć przygotowali przykładnie; zdawało się już, że żadnéj nie było nadziei i nic ich uratować nie może.
Na dworze królowéj smutek ztąd i żal był wielki. Emnilda siedziała z rękami na kolanach złożonemi, zamyślona, zapłakana. Pani to była nie pierwszéj już młodości, lecz jeszcze postawy i lica, które dawniejszego szlachetnego wdzięku zachowało ślady wyraźne. Rysy regularne i czyste nie zmieniły się, głębiéj tylko zapadły oczy, kilka zmarszczek je otaczało, a dokoła ust uśmiechy i płacze wydeptały drogi, któremi naprzemian chodziły. Wiek na ślicznéj jéj twarzy rozlał pokój chrześciański, rezygnacyą pobożną i smutek łagodny, jaki przystał człowiekowi na tym płaczu padole. Były one nowym wdziękiem i urokiem, który młodość zastępował.
Pobożna pani sama siedziała u gasnącego ognia, krosna jéj i robota porzucone w nieładzie, świadczyły, że niedawno od nich odeszła.
Dwie służebne przez drzwi zasłonione z drugiéj