Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 046.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ziarno zostało. Mamyż się my czyści za pomazanych ujmować?.. E! Andruszko! bracie mój miły, nie ich mi żal, ale ciebie, jeżeli ty z tamtego świata patrzysz na niegodne ciebie potomstwo...
Miklasz, choć się nigdy nie śmiał ojcu w niczém przeciwić, radby był za stryjecznemi przemówić słowo... a no... westchnął tylko. Zwrócił się Janko z brwią nawisłą ku niemu, jakby pytał a chciał słuchać.
— Rodzica dawno stracili, w złe ręce popadli... — począł cicho Miklasz.
— A krew to Jaksów bujna, co niełatwo ostyga... — przyrzucił Janko głowę skłaniając. Uderzył w dłonie i załamał je.
— Król, jeśli nie im, to nam i rodzinie się umiłować powinien... — rzekł. — Nie im życie, ale nam weźmie sławę poczciwą.
I wstał nagle z siedzenia, choć się pod nim nogi trzęsły, chwyciwszy się za stołek, aby się na nich utrzymać. Z pod siwych brwi nawisłych oczy mu połyskiwały.
— Jeżeli jeszcze czas... jeżeli czas miłosierdzia prosić — zawołał — nie dla nich, ale dla was, dla mnie, dla tych co pomarli i co żyć będą po nas... Jam stary i nie duż, ale mi trzeba... ale muszę!.. Miklasz, ty pojedziesz ze mną... konia siodłać każ...
Stary już od lat kilku z ciężkością chodził