Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 035.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pospuszczali głowy Jaksowie, a Drogosz zadumany przyrzucił.
— Póki jeszcze czas ślijcie do stryja — niechaj on przybywa prosić za wami[1] — Dajcie znać przyjaciołom, niech jadą i proszą, jeżeli nie króla, bo do niego w gniewie przystąpić trudno — to do królowéj. Wiele ona może... A no Bolesławowskie słowo straszna rzecz jak grom, król się zaklął... Nie wiele na tém nadziei.
— Albo i żadnéj — dokończył Andruszka — kto się dziś wstawi za nami? Stryj dawno zagniewany, znać nas nie chce, przyjaciele dopóty trzymali z nami, póki szczęście było — nikt nie powie słowa, aby się z łask pańskich nie wyzuł. Niech się dzieje wola Bozka... może jedną głowę dając ocalim drugą... ja moją położę.
— Chyba ja — mruknął Jurga — albo nie — to oba.
Żadnemu z Jaksów na myśl nie przyszło uczynku się zapierać — po żołniersku co popełnili, do tego się znali, a trzeba było ginąć, żaden się z nich śmierci nie lękał. Patrzeli jéj nie raz w oczy na pobojowiskach.
Drogosz widząc, że o niczém nie myślą, sam dworskim szepnąć musiał, aby starego Jaksę i innych plemiennych objechali, zaklinając o pomoc dla nieszczęśliwych.
Wedle rozkazu królewskiego, zabrano towary, jakie się znalazły, konie kupca i wszystko co doń

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki lub następny wyraz (Dajcie) winien być małą literą.