Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 034.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

proste łotrzyki, dla mizernego skarbu na życie podróżnego godzili!!
Żaden się na razie nie odzywał.
— Król zły... zaprzysiągł się, że tego nie przebaczy — dodał Drogosz wzdychając.
Widać było z jego mowy, że, choć tak mówił, radby był znaleść jakiś sposób ocalenia ludzi walecznych i dobrych towarzyszów...
— Słuchaj Drogosz — odezwał się po namyśle Andruszka — nie pytaj jak do tego przyszło. Bies nas skusił w niemieckiéj skórze. Co się stało, na to nie ma rady. Powiem ci jedno — dodał wskazując na brata, ten nie winien nic — jam starszy, jam mu iść kazał — co się stało, ze mnie poszło nie z niego.
Wtém Jurga przerwał.
— Nie słuchaj go... Bóg świadek, jam się pierwszy niemcowi dał zwieść i skusić. Trzeba dać głowę, dam ją nie targując się, byle Andruszce się nic nie stało... On poszedł za mną, nie ja za nim... Kłamie i przechwala się.
Jeżeli król nas nie poszczędzi... to — Bóg się zmiłuje.
Chcieli mówić i sprzeczać się, gdy Drogosz ręką zamachnął tylko.
— Jam tu nie sędzia — mnie was obu przystawić kazano... powiecie królowi jak się rzecz miała...