Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 022.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A kiedyż to ta złota zwierzyna wasza ma ciągnąć?
Szwabowi aż się oczy zaśmiały, już swojego prawie pewien był.
Chciało mu się bowiem obłowić raz jeszcze i z téj pustki uciekać, ale nie z gołemi rękami.
— Lada dzień — zawołał — lada godzina... Na niąby już trzeba być na przesmyku, dobre sobie miejsce wybrawszy...
Jurga dodał.
— Zaczepić czy nie... alebym rad widzieć, jak to wygląda... i jak się to wlecze?.. Zresztą... okup ściągnąć na własnéj ziemi... nie tak to straszna rzecz... biorą miasta i król téż opłatę z nich.
Gwido spiesznie mówić począł.
— Staniemy u mostu, miłościwy panie... u mostu na ruczaju, co się Gniłym nazywa... Most pański... albo to dla nich mosty stawiano?.. czy to nie kosztuje?..
— Może ma słuszność — cicho mruknął Andruszka — na swoim moście przydybawszy, upomnieć się o opłatę nie grzech... Toć ziemia nasza...
— Dla jakiegoś tam lichego okupu na mrozie siedzieć nie warto — odezwał się Jurga po namyśle — kto ich wie, kiedy nadjadą, a potém nas zbędą jaką lisią skórką albo kuną...
— Jeżeli zechcą zbyć psim swędem — zawołał prędko szwab — toć na to przecie sposób jest...