Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 017.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rdzewieć. Nie ma nieprzyjaciela, trzeba polować na podróżnych...
Andruszka głową potrząsł silnie.
— U nas tego zwyczaju nie ma — rzekł żywo — gość u nas wszelki bywał zawsze bezpieczny.
— Swój... to pewnie — mówił szwab niezmięszany — a obcy, po co się mają po gościńcach włóczyć ze skarby wielkiemi. Co mają za prawo w cudzéj ziemi handlować?.. U nas, jeśli po dobréj woli podróżny okupu nie da, idzie do lochu, albo i głową nałożyć musi. Na czyjéj ziemi kupiec zdechł, do tego skóra jego należy...
Bracia posępnie milczeli, niemiec mówił daléj zwolna, pocichu, oczyma na nich rzucając kosemi, jak gdyby badał, co z nich te słowa uczynią.
— Tuby się nieraz dobrze obłowić można na tych, co do Poznania, do Gniezna, z Grecyi i Rusi przeciągają. Spotykałem wozy i konie juczne, na które aż ochota brała. No... ludzie to niby orężni... i żelazaby się dobyło przecie, co dawno świata nie widziało i krwi innéj nad wilczą nie kosztowało...
— U nas bo tego zwyczaju nie bywało! — powtórzył Jurga kwaśno.
— No... a jam słyszał — ciągnął niemiec uparty — że greckim kupcom nie jeden raz Domaradowie w lasach swoich drogę zastępowali... Obłowili się mało wiele, przecie im za to nikt marnego nie powiedział słowa... co wzięli to wzięli...