Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 217.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic łatwiejszego nad potwarz! — rzekł z westchnieniem.
— A nic czasem podobniejszego do potwarzy nad prawdę — dodał Sułkowski. Gdybym mógł waćpanu objaśnić, jak i za czyją radą wyjechałem nocą z Uebigau, aby uniknąć zgotowanego dla mnie pomieszkania po Hoymie; przekonałbyś się że znam moję sprawę do gruntu.
— Tak — przerwał żywo Brühl — lecz jeśli w istocie znasz do gruntu sprawę, toś książe i to wiedziéć powinien....
Tu się zaciął nieco.
Ze ja także jestem w rękach: ludzi, sił, nazwij to jak chcesz, których narzędziem być muszę.
— Powiedz hrabio, że chcesz być ich narzędziem — rzekł Sułkowski — i właśnie żem ja nie mógł i nie chciał być niczyjém, zostałem strącony. Do téj roli jam stworzony nie był, a waćpan odegrywasz ją jak prawdziwy wirtuoz.
I począł się śmiać cicho.
— Ale książe kochałeś króla — rzekł minister rzucając się w inną stronę — nie miłożby było zbliżyć się do niego.
— O! pewnie gdybyście przez lat czternaście pracując nad tą łagodną i flegmatyczną naturą nie uczynili z niéj lalki wam posłusznéj, nałogowo do spokoju nawykłéj i nieumiejącéj kochać nikogo, a bawiącéj się wszystkiém — westchnął Sułkowski. Patrzeć dziś na tę ruinę człowieka, nadto boleśnie. Pomści go przyszłość na pamięci waszéj.
Zamilkli znowu — Brühl dodał jeszcze:
— Nie mam sobie nic do wyrzucenia. Zdało mi się że sama Opatrzność sprowadziła nas tutaj, aby zabliźnić do reszty ranę, i krzywdę uczynioną wynagrodzić. Z méj strony wszystko co tylko można było wymyślić, zrobiłem dla spełnienia widoków Opatrzności, aby być posłusznym palcowi Bożemu.
— Bóg i Brühl, jak to brzmi! — rozśmiał się Sułkowski. — Naprawdę pozazdrościłeś sławy Zinzendorfowi. W dziwném