Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 138.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na Boga, ale jakże się to stać mogło? — zawołał Sułkowski nieco strwożony — mów?
— Król jest słaby — począł Ludovici — królowa jest kobiéta i upartą, O. Guarini jest najprzebieglejszym z ludzi, a Brühl umié doskonale nas cudzemi zagrzebywać rękami. Otóż cała tajemnica. Nie taiłeś wasza ekscelencya swéj niechęci dla mnichów, masz ich pracy owoce.
Wszystko ułożone. Spiskowi wymogli na królu oddalenie wasze, choć się opierał długo. Pójdziecie na honorowe wygnanie z maleńką pensyjką, abyście Brühlowi nie przeszkadzali robić milionów. Lękają się wpływu waszego, słabości serca króla, więc was do tego nie dopuszczą.
Sułkowski się zmarszczył.
— Jesteś tego pewnym? — rzekł krótko.
— Najpewniejszym: w bramach rozkaz mają straże, w zamku pilnują także. Dostaniecie odprawę... jak skoro ukażecie się w mieście.
— I król widziéć mnie nawet nie zechce? — wybuchnął Sułkowski.
— Król jest niewolnikiem — rzekł Ludovici.
Przez chwilę zdawał się namyślać Sułkowski.
— Jeżeli myślicie z całym dworem ruszyć do miasta — odezwał się Ludovici — rzecz skończona; wpadniecie w ich ręce. Może jest jaki środek dostać się mimo nich do króla: użyjcie go. Macie wpływ, probujcie działać; ale to walka o śmierć, o życie, z królową, ze spowiednikiem i z Brühlem.
Z namarszczoną brwią chodził Sułkowski długo, zbliżył się potém do radzcy i poklepał go po ramieniu.
— Jesteś pewnym tego?
— Jak że żyję.
— No, to milcz... ja się ich wszystkich nie boję: mnie tak zgnieść jak Hoyma i innych nie można. Jam twardy.... Zobaczymy...