Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 133.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ne dla zimna brodę i usta miał zawiązane chustką, a czapkę na czoło głęboko nasuniętą.
— Właśnie — bąknął stłumionym głosem z pod chustki, nie podnosząc jéj — dlatego że tu stanie jego ekscelencya, i ja zajechać muszę: ja do niego jestem posłany.
Skłonił się oberżysta i własnoręcznie konia pochwycił.
— A! to co innego — zawołał — to co innego; proszę do mnie, niech się pan ogrzeje. Wino ciepłe z korzeniami gotowe, a niéma na chłód jak glühwein: to doświadczone. Konia wezmą do stajni.
Parobek na skinienie poskoczył i chwycił zmęczonego siwego. Gospodarz w nadziei może iż się cóś dowié, prowadził idącego do izby. Wpatrywał się weń, aby odgadnąć kto to mógł być taki, a ze stroju, ani z miny odgadnąć tego nie umiał. Ubiór był pospolity, mowa czysta i nie saska, obejście się bardzo poufałe znamionowało dworaka; lecz nic znowu tak bardzo znakomitego, na koniu, bez sługiby nie przybyło w takim niepozornym płaszczu i butach.
Jonasz zwykł był bystrém okiem rozpoznając znaczenie ludzi, trafiać zawsze w ton właściwy i obchodzić się z niemi jak komu przystało. Tym razem nie wiedział z jakiego ma zagrać tonu, ale spodziewał się po odsłonieniu oblicza odgadnąć czy miał z masztalerzem do czynienia, czy z urzędnikiem. Zdumiało go to że wchodząc do domu podróżny, wcale najwyższym urzędnikom miasta, stojącym na mrozie nie oddał czołobitności. Mógł z tego wnosić, że się od nich sądził wyższym; lecz dworscy i wszyscy, co się ocierają o panów, tak bywają zarozumiali.
Ponieważ dla tak wielkiego jak Sułkowski pana, nie jednéj izby potrzeba było, bo jechał dworno i musiało mu być przestronno; została więc tylko izba samego gospodarza, do któréj Hender zaprosił nieznajomego.