Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 096.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w sukni ciemnéj, szerokiéj, którą na siebie narzuciła, i z włosami związanemi niedbale. Nóżki tylko pozostały bose, a na twarzy ten sam wyraz znudzenia.
Gość odwrócił się witając, odpowiedziała mu skinieniem głowy. Rozmowa toczyła się po włosku.
— Cóż ci to jest? — spytał przybyły.
— Jestem chora, no! umieram z nudy i tęsknoty — odparła włoszka zniechęconym głosem — tu żyć nie można, nie, nie!
— Zkądże te rozpacze?
— Z powietrza! — zawołała kobieta rzucając się na sofę.
Mężczyzna wziął krzesło i siadł przy niéj blizko. Oparła się na ręce, na któréj białych ale przybrukanych palcach widać było pełno pierścieni.
— Z powietrza! — powtórzyła — tu nie ma czém oddychać! nie ma czém żyć; tu trzeba umierać!
— Cóż ci to?
— Pytacie? widzicie.
— Więc znowu te tęsknoty wracają?
— Nigdy mnie nie opuszczały.
— Znowu zawiniła pewnie Faustyna — rzekł przybyły.
Był nim Brühl, jak się domyśléć łatwo.
— Faustyna? — powtórzyła rzucając nań okiem gniewném. U was jest jedna ona: na myśli, na języku, we wszystkiém.
— A dlaczegóż nie starasz się zaćmić Faustyny? podobać N. Panu, zwyciężyć ją? Starsza...
— Stara jędza jak świat — przerwała żywo Teressa — obrzydła kuglarka. Ale z tym królem...
— Proszę z respektem o królu!
Teressa usta wykrzywiła.
— Więc nic nie powiem.
Posiedzieli trochę w milczeniu.