Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 2 014.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! — zawołał Sułkowski z uśmiechem — tam, nie ma najmniejszéj wątpliwości, z otwartemi przyjmą go rękami: o to ja jestem spokojny, znajdziemy łatwego i chętnego sprzymierzeńca.
— I ja się tego spodziewam — dodał minister — idzie tylko o to, aby sobie zbyt drogo płacić nie kazał.
— Ale téż nie czas jeszcze przystąpić do układów.
— Ale pora się przygotować do nich i strategią całą rozważyć, jakiéj nam użyć wypadnie.
To mówiąc Brühl powstał i wyciągając się od niechcenia, odezwał:
— Mam prawie pewność, że ten niepoczciwy medal, to jest pomysł doń, wyszedł z Drezna, a nawet silne nader podejrzenie mam o twórcy.
Szybko odwrócił się ku niemu Sułkowski.
— Któżby był tym śmiałkiem?
— Któż, jeśli nie dworak, ufający w swe położenie — mówił Brühl — maleńki człowieczek na tak niebezpieczną rzecz nie ważyłby się: pachnęłaby dlań katem i pręgierzem.
— Tak, a dla dostojniejszego pana, może czémś gorszém grozić, bo bezkarnie tego puścić niepodobna.
— A! spodziewam się! — rzekł Brühl — po głowachby nam jeździli. Zuchwalstwo już i tak dochodzi do najwyższego stopnia, a dobroć pana i wspaniałomyślność wasza ośmiela do wybryków najswawolniejszych. Czy téż hrabia uważałeś, ile sobie Watzdorf młodszy pozwala?
Sułkowski, który był ku oknu zwrócony, posłyszawszy te wyrazy, popatrzał na Brühla, jak gdyby z pewném politowaniem.
— Wy, bo nie lubicie Watzdorfa — rzekł. Jak ojciec tak i on bufonuje, ale to tam nie jest niebezpieczne.
— Przepraszam — podchwycił Brühl żywo — bardzo przepraszam. Kto sobie zwykł ze wszystkiego żartować, nie