Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 205.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Furtka od któréj miał klucz, zatrzaskiwała się wewnątrz; nie potrzebował jéj otwierać, wyszedł zaniedbawszy wyjrzéć wprzódy i całéj swéj przytomności umysłu potrzebował, ażeby nie dać poznać po sobie jak go obeszło, gdy stojący na straży Watzdorf, przywitał go nadzwyczaj grzecznym, szyderskim pokłonem.
Brühl oddał mu go, z taką uprzejmością i wesołością swobodną, jak gdyby nie został pochwyconym na uczynku...
— A! to wy, panie szambelanie! — zawołał — jakżem szczęśliwy!
— Ja to się nazwać mogę tym szczęśliwym — począł Watzdorf — bo nigdym się nie spodziewał przyszedłszy tu napawać się wonią rozkwitłych jabłoni, iż mi los pomyślny zdarzy spotkać pod jabłoniami Waszą Ekscelencyę. Jeśli się nie mylę — dodał — to owoc jabłoni zwie się podobno zakazanym owocem?
— Tak jest — zawołał Brühl śmiejąc się — cha! cha! Ale ja tu nie po owoc, a tém mniéj po zakazany, przyszedłem. Hrabina Cosel miała prośbę do królewicza pana naszego i kazała mi się stawić.
W nadanym zwrocie rozmowie, tyle było prawdopodobieństwa, iż Watzdorf trochę się zmięszał.
— A pan, panie szambelanie, co tu robisz w tém sielskiém zaciszu? — zapytał minister.
— Szukam szczęścia, którego nigdzie znaleźć nie mogę — mruknął szambelan.
— Pod jabłoniami?
— Trafia się ono i tam — mówił Watzdorf — i chyba prędzéj jak na dworze...
— Widzę że panu nie smakuje to życie?
— Nie mam talentu do niego — odparł Watzdorf idąc powoli z Brühlem.