Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 155.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja zdaje mi się bądź co bądź na Königstein się dostanę — zawołał Watzdorf — nie mogę wstrzymać ust patrząc na to potworne życie, na ten despotyzm lokajów. Mówię co myślę, a to jest, jak wiecie, doskonały środek dostania się tam, gdzie się już nie mówi, chyba do czterech zimnych ścian więzienia.
— Słuchaj Krystyanie, zamiast mówić, milczéć powinniśmy — odezwała się Franciszka — zamiast chciéć ich poprawiać, gardzić niemi i panować im.
— Poddając się ich fantazyom i kłamiąc całe życie, oszukując ich, a brucząc siebie — rzekł Watzdorf — to śliczne życie!
— Więc lepiéj wyrzec się wszystkiego? — rozśmiała się Frania — ja, kobiéta, nie jestem tak tragiczną, biorę życie jak ono jest.
— Ja niém gardzę — mruknął Watzdorf.
Hrabianka podała mu rękę.
— Biédny ty zapaleńcze! — westchnęła — A! jak mi żal ciebie i siebie: żadnéj przyszłości, żadnéj nadziei... a jeśli nam błyśnie chwila szczęścia, to wśród fałszu i oszukaństwa.
Powoli zbliżyła się ku niemu, położyła rękę na jego ramieniu, a drugą objęła go za szyję.
— O! to życie — szepnęła — to życie, aby je znieść, pijanym być trzeba...
— I oszustem! — dodał Watzdorf, który rękę jéj pochwycił i namiętnie ją do ust przyciskał. — Franiu! nie, ty mnie nie kochasz, ty kochasz więcéj życie nademnie: świat i złote pęta twoje.
Hrabianka milczała smutnie.
— Któż to wié — poczęła cicho — ja sama nie znam siebie, mnie wychowano kołysząc fałszem i ucząc kłamstwa, a budząc pragnienie wrażeń, roztargnień, rozkoszy, zabawy. Ja mojego serca nawet nie jestem pewną, byłam zepsutą nim żyć zaczęłam.