Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 154.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak? dokąd? — śmiejąc się zawołała Frania — do Austryi, gdzie nas złapią cesarscy, do Prus, gdzie pochwycą brandeburczycy. Uciekajmy? to dobrze! z czém? jak? Ty Krystyanie niemasz nic oprócz swojego miejsca na dworze, a ja nic oprócz łaski cesarza i królewiczowéj.
Watzdorf zamyślił się.
— Ależ serce twéj matki...
— Tak! ale to serce szukać będzie dla mnie szczęścia z brylantami, a innego nie zrozumié.
— Franiu, bóstwo moje! co mówisz? jaką dziś dla mnie jesteś? po toż przyszedłem, abyś mi odbierała nadzieję?
— Mogęż ci ją dać, gdy sama jéj nie mam? — odezwała się hrabianka jakoś smutnie i zimno.
— Bo nie kochasz mnie?
Piękna Frania z wymówką spojrzała na niego.
— Nikogo nie kochałam nigdy prócz ciebie! — rzekła — nikogo kochać nie potrafię i dlatego że ku tobie mam miłość, chcę z tobą mówić otwarcie.
Watzdorf sparł się jedną ręką na kanapie i oczy w ziemię spuścił.
— Rozumiem — mruknął — zechcesz mi dowieść, iż dlatego żeś mnie kochała nie możesz być moją, a ja się ciebie wyrzec powinienem. Taką bywa logika miłości na królewskich dworach. Dlatego że ja cię kocham, że ty mnie kochasz, musisz pójść za innego...
— Tak jest, muszę za pierwszego lepszego, którego mi dadzą; ale ten serca mojego miéć nie będzie, tylko zimną rękę...
— To ohydne — przerwał Watzdorf — to obrzydliwe: niemasz nic dla mnie poświęcić.
— Bobym cię zgubiła — zawołała Frania — jutro w ucieczce pochwyconoby nas i ty byś poszedł na Königstein, a mnie danoby temu, komu ich fantazya przeznaczy.