Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 132.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wet nie zrzuciwszy i nie witając nikogo, przypatrywał się zgromadzeniu.
Był to trzeci radzca Stammer.
— Cóż to, sejm? — zapytał zwolna, obnażając głowę.
— Niespodziany — przerwał trochę markotno Hennicke — doprawdy, gotowi pomyśléć, że my tu konspirujemy.
— Kto dziś na co patrzy i o czém myśli? to się dopiéro zacznie jutro — rzekł Stammer — dziś każdy o sobie duma i rozlicza się z sumieniem, czy przeciwko wschodzącemu słońcu nie zgrzeszył, kłaniając się zachodzącemu; bo to wiadoma rzecz, że stanąwszy twarzą do zachodu, czémś inném musi się człek obrócić na wschód.
Rozśmieli się pp. radzcy.
— Stammer, ty co wiesz wszystko — zawołał Globig — co słychać?
— Dzwony, dzwony, dzwony! — rzekł Stammer — gdybym co innego i posłyszał nawet, bądźcie pewni, że strzegłbym się cokolwiek mówić: kto dziś z nas wié, co wróg a co przyjaciel? Milczéć należy, jedném okiem płakać a drugiém się śmiać i cicho, cicho, cicho! Hennicke z kapeluszem... — rzekł po małym przestanku — wychodzisz?
— Muszę... — przepraszając oczyma przytomnych, odezwał się gospodarz — służba.
— Tak! tak — najważniejsza — dodał Stammer. Każdy służy dziś sobie... nie ma więcej wymagającego pana.
— W istocie, nie wiecie nowego nic? — zcicha rzekł Globig zbliżając się do Stammera.
— Owszem, wiem mnóstwo rzeczy, ale ich nie powiem, z wyjątkiem jednéj wiadomości.
Wszyscy się zbliżyli.
— My Sasi dołem, Polacy górą! Nasze kurfirstowstwo już w kieszeni, więc o nas się nikt nie zatroszczy; ale korony