Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 095.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czyż wy to mnie przypominać potrzebujecie — zawołał Brühl — mnie, który dla was mam miłość, przyjaźń, szacunek i wdzięczność.
— Dajże mi ich dowody.
— Pragnę tylko zręczności, nastręczcie mi ją, do nóg wam padnę! — przerwał Brühl — proszę, błagam; ale hrabio! kochany hrabio! jam wasz! wy nie zapominajcie o mnie.
Wiecie, co mam na sercu.
— Kolowrathównę! — rzekł śmiejąc się Sułkowski. — grand bien vous fasse, będziesz ją miał! Masz matkę za sobą.
— Ale ona?
— O! nie lękaj się, nikt ci jéj tu nie zbałamuci. Trzeba tak wielkiego męztwa jak twoje, aby się ważyć na takie szczęście.
— Jedno i większe od tego mnie minęło — westchnął Brühl.
Sułkowski poklepał go śmiejąc się po ramieniu.
— Niegodziwcze — parsknął — albo się co we dworze ukryje? Ty to nazywasz stratą, co jest czystym zyskiem. Moszyński cię nienawidzi nie bez przyczyny.
Brühl zaprotestował gorąco, ręce podjął.
— Ale mój hrabio!
— O! nie mówże mi tego — przerwał mu Sułkowski — znacie się z Moszyńską i w lepszéj jesteście zgodzie, niż gdybyście się byli pobrali.
Brühl nic nie mówiąc ramionami ruszał.
— Serce moje ma Frania Kolowrathówna.
— A ręka na ciebie czeka i nic nic nic! Stara ci ją sama wciśnie. I czas téż Frani pod czepek, bo jéj się strasznie oczy świecą.
— Jak gwiazdy! — krzyknął Brühl.
— Cóż powie Moszyńska na to?