Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Brühl tom 1 068.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hans — zawołał Brühl — w dwóch słowach: chcesz mi być pomocą, ręką prawą, chcesz poprzysiądz mi wierność i posłuszeństwo bez granic, niezłomne; chcesz na złamanie karku bodaj iść ze mną? mów...
— Ale my we dwóch karku nie możemy skręcić — z cichym i zimnym uśmiechem szepnął Hennicke i potrząsł głową.
— Potężniejsi od nas je kręcili.
— Tak, ale od nas dwu, excellencyo, zręczniejszych nie było. Siła i potęga, to jeszcze nic, kto ich użyć nie umié. Ja wam ręczę, potrafimy.
— Ale ważysz się dzielić moje losy i iść ślepo, z zawiązanemi oczyma?
— Bylem rąk nie miał związanych — odparł Hennicke — zgoda.
— Pamiętaj tylko — chłodno rzekł Brühl — to nie płoche słowa, to uroczysta ma być przysięga.
Z jakimś szyderskim wyrazem Hennicke podniósł rękę z dwoma palcami do góry i rzekł:
— Przysięgam... ale na co? mistrzu i panie!
— W obliczu Boga — odezwał się Brühl schylając głowę pobożnie i składając ręce na piersiach — Hennicke, ty wiész żem szczerze pobożny i żadnych żartów...
— Excellencyo, ja z nikogo i z niczego nie żartuję nigdy. Żarty to droga rzecz, niejeden je życiem przypłacił.
— Jeżeli pójdziesz ze mną — dodał Brühl — ja z méj strony ci przyrzekam, że cię wyniosę i zbogacę, dam ci władzę, znaczenie, fortunę...
— Nadewszystko ostatnie — rzekł Hennicke — bo to w sobie zamyka resztę... fortuna...
— Zapomniałeś o losie tego, co z fortuną poszedł do Königsteinu.
— A wiecie dlaczego? — spytał stojący u drzwi.