Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 198.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ustąpili znów na bok z drogi, a Borzywój postanowił czekać cierpliwie, czyli się nad nimi nie ulitują i nie powołają ich...
Tak na uboczu przystanąwszy, oczyma ojca szukali. Ukazał się Mszczuj wreszcie, ale zesłabły znać wzruszeniem i niemocą dawniéj złamany, nie sam już szedł, dwu bratanków synów Jaromierza prowadzili go pod ręce. Głowę miał zwieszoną i wlókł się jakby nieprzytomny.
Za nim szła żywo i coraz głośniéj rozmawiająca starszyzna rodu, a potém zmięszany tłum powinowatych i krewnych.
Śmieléj oczy wszystkich zwracały się ku Boleszczycom, ale nikt ani się zbliżał, ani słowa przemówić nie chciał. Mszczuj idący z głową spuszczoną, jakby unikał synów widoku, stanął nagle, podniósł niespokojnie oczy, drgnął, szukał wzrokiem dzieci swych, postrzegł i zdał się wahać, czy ma ich pominąć, czy przywołać...
Zatrzymał się tłum za nim idący — zamięszanie jakieś widać było. Mszczuj postawszy nieco, począł się ku synom przedzierać. Rozstąpili mu się ludzie...
Z groźną twarzą, przybliżył się ojciec ku stojącym, oczy mu się zaiskrzyły gniewem, usta zabełkotały coś niewyraźnie, lecz mówić nie mógł i ręce wyciągnął.
Wszyscy sześciu skoczyli w téj chwili z koni i przybiegli upaść mu do nóg.