Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 193.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mszczuj głowę podniósł.
— On! — zawołał z goryczą — onby miał pokutować! Szaleć i błąkać się może, ale z téj krwi się obmyć!! — hej! hej! zatwardziały to człek!
Ustała na chwilę rozmowa, gdyż księża zaśpiewali głośniéj, trumnę zabijać miano... Ruszyli się synowie, wnuki i prawnuki żegnać raz ostatni Odolaja, i płacz się dał słyszeć bolesny. Klęcząca u trumny Tyta, zawodziła głosem jękliwym...
Więc szedł przodem najstarszy wnuk Mszczuj do dziadowskiéj ręki, pokląkł i całował ją i płakał, za nim Jaromierz, Bronko i drudzy...
Nie wszystkich jednak do zwłok dopuszczano, gdyż zbyt wielka była gromada, a dalsi i najdalsi docisnąć się nie mogli — i trumnę zasypaną kwieciem zabijać poczęto...
Wzięli ją na ramiona synowie i wnuki i z wielką trudnością z ciasnych drzwi izbicy wynieść potrafili. Za trumną, odpychany napróżno, z głową spuszczoną wlókł się Hyż wychudły, z najeżoną sierścią i zwieszonym ogonem...
Prowadzono téż konia starego pod okryciem, na znak, iż Odolaj rycersko sługiwał, na którym łuk wisiał i strzały a toporek... Płaczki najęte prowadziła Tyta, szło duchownych dwu, daléj w porządku owe seciny rodu całego, gromadami przy swéj starszyznie. Cały ten orszak z izbicy wyszedłszy, zwolna w podwórce wyciągnął i ku