Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 191.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wydrążona, a osobno niesiono wieko, które ją przykryć miało...
Prawie tak staro i zgrzybiało wyglądający, jak ten, którego na wieczny spoczynek odprowadzać miano, o kiju, przygarbiony, z włosy siwemi stał u drzwi Mszczuj Odolajów, wnuk najstarszy po Mieszku, zapatrzony w ziemię i jak nieprzytomny... Otaczali go dokoła młodsi bracia, bratankowie i dalsi plemiennici. Wszystkich oczy zwracały się ku temu starcowi, którego boleść wielka, litość obudzała.
Jaromierz, drugi z wnuków położył mu zlekka rękę na ramieniu i szepnął:
— Co się tak smucicie? wszystkich to nas los — na ostatku mogiła, a nasz dziad dożył takiego wieku, jakiego z nas żaden mieć nie będzie i należał mu spoczynek...
Mszczuj milczał długo potrząsając głową, potém dobył się z piersi jego głos jakby grobowy:
— Dziada płaczę — rzekł — tak, ale i nad sobą téż razem. Dobrze mu było do trumny się położyć, zostawując po sobie syny, wnuki i prawnuki, mając komu przekazać ojcowiznę, imię i pamięć swoją. Nie tak ze mną! nie tak! Jam sierota! Ty wiesz... Z licznéj rodziny mojéj nikt mi nie został — nikt. Sam stoję nad mogiłą, nie będzie mi komu oczy zawrzeć... A! i sam ja winienem sieroctwu mojemu...
Pomilczał trochę Mszczuj, patrząc w okno, jak