Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 172.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jadu nie mam — lekarstwo ci znaleść mogę.
Król oczy w niego wlepił.
— Chodź ze mną, mówił mnich... Tam, u stóp góry, klasztor nasz stoi, cichy, oddalony, spokojny, gdzie możesz niepoznany odbyć pokutę i zbawić twą duszę... Klasztor — tak mówił Otto. Klasztor, to jest kruchta niebieskiego kościoła, gniazdo ciche w pustyni. Oko ludzkie widzieć cię tam nie będzie. Przywdziejesz suknię, poczniesz służyć Bogu, jak dotąd służyłeś grzechowi... Bóg zmiłuje się nad duszą twoją.
Bolesław potrząsł głową, i zamiast odpowiedzi, pokazał mu do pół obnażony miecz. Czy chciał przez to powiedzieć mu jak wielki był grzech jego, czy grozić, O. Otton nie ustąpił.
I nadeszło południe. Siedzieli jeszcze, rzadkie wymieniając słowa, mnich nie odchodził. Głód i pragnienie mu dojmowało, poszedł je ugasić w strumyku, z którego dłonią zaczerpnął wodę, wrócił i siadł przy królu.
Ten leżał znów na ziemi, patrząc w górę, niechcąc widzieć mnicha, ani z nim mówić.
Słońce zaczynało się pochylać ku zachodowi — oba nie ruszyli się z miejsca jeszcze.
Wieczorem niepokój wielki panował w Ossiackim klasztorku, O. Ottona nie było! Zwykle powracał na wieczorne w chórze modlitwy, O. Augustyn lękał się bardzo aby starca biednego jaka przygoda nie spotkała w górach, zwierz dziki,