Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 169.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

który z głową spuszczoną, z rękami złożonemi, zdawał się modlić po cichu...
— Psy pozdychały — a ja nie mogłem! odezwał się myśliwy. Trzy dni, dwie nocy i śmierć nie przyszła...
O. Otton zwrócił ku niemu oczy.
— Bóg miłosierny, chce ci dać życie, abyś się do niego zbliżył, pokutował i umarł rozgrzeszony...
Te słowa jak piorun podziałały na myśliwca, chciał się zerwać z ziemi.
— Kłamco! znasz mnie! krzyknął chwytając za miecz — znasz! Kto cię tu przysłał?
— Pan Bóg — odparł mnich spokojnie. Siedzący pod drzewem nie odpowiedział, ręką tylko dał mu znak aby precz szedł — lecz O. Otton się nie ruszył. Korzystając z milczenia, począł mówić głosem spokojnym.
— Znam cię — rzekł — choć tegom ci mówić nie chciał. Znam cię. Byłeś królem, zostałeś zbójcą — jesteś grzesznikiem, a pokutą zbawionym być możesz. Dla tego ja, robak mizerny, nie wahałem się napoić wyklętego i nakarmić, narażając duszę własną, bym ocalił twoją.
Król Bolesław, on to był bowiem, uśmiechnął się szydersko patrząc na mnicha.
— Mojéj duszy nic nie dobędzie ze szpon szatana — zawołał — wy to klechy oddaliście ją jemu, a teraz litujecie się nad nią? Idź — idź — i daj