Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 154.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
V.
Epilog.


Znowu upłynął rok i była wiosna, nie ta co się budzi leniwa, senna, drzémiąca, jakby się jéj na świat nie chciało, ale spóźniona, spiesząca się, któréj pilno zmieść zapomniane śniegi, połamać lody, wyzwolić ziemię, rozwiązać pączki zamknięte i życiu otworzyć wrota.
Długo na nią ludzie oczekiwali, lecz przychodziła teraz zdyszana i robiła cuda. Gdzie wczoraj jeszcze skorupy leżały brudne, dziś już tryskała zieloność, drzewa rozwijały liście, potoki wezbrane leciały z gór unosząc z sobą ogromne suchych drzew kłody i kamienie obłamane. Nigdzie może piękniéj i groźniéj z całą wszechmocnością swą nie występowała wiosna, jak w tych górach lasami okrytych, które otaczają benedyktyński klasztorek w Ossiaku.