Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 150.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzała nań Dobrogniewa.
— Idź, panie mój, rzekła — wam trzeba iść, pomocy u ludzi szukać, ja starych kości wlec nie myślę po szerokim białym świecie. Ja na was tu będę czekała. — Tu zostanę.
I jakby dla nadania sobie saméj siły, Dobrogniewa powtarzała ciągle. — Zostanę tu!
Nazajutrz jak świt wszystko było na nogach, zamek stał odarty i opustoszony... podwórce pełne jak nabite ludem się roiły.
Gdy królowę z Mieszkiem wyprowadzano do wozów, które iść miały w pośrodku, stara Dobrogniewa, którą dwóch jéj wiernych komorników pod ręce prowadziło, wyszła ze złotym obrazem w ręku, ze dwoma łez strumieniami na oczach, kazała się trzymać ludziom, i drżące ręce podniósłszy do góry z obrazem, odjeżdżających błogosławiła.
Naprzód jechał sam król na siwéj orlicy pod złotą deką, we zbroi pozłocistéj, w płaszczu królewskim, z łańcuchem na szyi, z pasem kamieniami sadzonym, ubrany jak zwyciężca, w hełmie z koroną... Na bladéj twarzy dumę widać było i wzgardę — żadnéj skruchy i upokorzenia. Patrzał z góry i grozić się zdał. — Powrócę!
Za nim jechali zbrojni, obwieszeni łukami, żelazem, mieczami, Boleszczyce, drużyna, dwór, czeladź, żołnierze, między siebie wziąwszy długi szereg wozów ładowanych skarbami. Koni powo-