Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 148.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się do nóg z płaczem, błagając aby siebie i dziecię swe od zagłady ratował. Zamek otaczały, naciskały tłumy coraz groźniéj.
Bolesław nie spojrzał nawet ani na nią, ani na dziecko swe, porwał się z siedzenia nagle, i jak od uprzykrzonego unikając widoku, wyszedł nagle.
W istocie dnia tego obozowisko Wawel otaczające, poruszone było, zwiększało się coraz i zdawało gotować do jakiegoś stanowczego kroku. W kilkaset ludzi ani się bronić długo, ani obronić było podobna tłumom, niemając żadnéj odsieczy nadziei. Bolesław sam szedł na wały, patrzał długo, dumnie i wrócił krokiem wolnym do izby. Zawołano Borzywoja, skarbnych i pułkowodzców. Król stał blady, z wyrazem hamowanego gniewu i złości na czole pofałdowaném.
— Skarbiec mój na wozy ładować. Ludzie niech będą pogotowiu do jednego. Nie jeden Kraków dla mnie na świecie. Wyjdę ztąd z garścią, a wrócę z tysiącami, ale biada tym, których tu zastanę!!
Natychmiast starszyzna poczęła wydawać rozkazy do drogi, które wszystkim były pożądane.
Rzucili się ludzie ochotnie.
Dnia tego widać było tylko ładowane wozy, ściągane sakwy, konie które sposobiono, zamęt który podróż poprzedza. Król z izby się nie ruszył, nie spojrzał, nie spytał o nic, pytających precz odganiał; leżał odrętwiały i zobojętniały,