Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 144.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

resztek ludzi co przy nim pozostali, wybierał ofiary gniewu swojego: ścinał, wieszał, i nazajutrz postradanych żałował.
Jednego ranka gdy na pół odziany jeszcze ze psy swojemi siedział, konia sobie kazawszy przywieść pod okno, aby się nań choć popatrzeć, wszedł Borzywój, który teraz podkomorzego przy królu sprawiał obowiązki i — po długiém wahaniu, oznajmił iż ziemian kilku u wrót czeka, domagając się z królem rozmowy.
Zadumał się Bolesław — pierwszą myślą jego było kazać ich precz odegnać, z niczém dobrém przyjść nie mogli. Już miał rozkaz na ustach, gdy zmienił postanowienie, i wołać ich kazał. Sam zaledwie się przyodziawszy poszedł do izby, w któréj dostojniejszych gości dawniéj przyjmował.
Gdy się tu znalazł sam, mimowoli stanęła mu przed oczyma ostatnia bytność biskupa: cień zabitego zdało mu się widzieć tu jeszcze, grożącego karą niebios. Zachmurzony padł na swe siedzenie królewskie, oczy odwracając od tego miejsca, w którém zdało mu się widzieć widmo krwawe, z roztrzaskaną czaszką, pozywające na sąd Boży.
Wtém kroki się słyszeć dały, Borzywój prowadził za sobą Leliwę, Brzechwę i Kruka.
Dawniéj nie tak oni do królewskiego zbliżali się majestatu. Dziś szli jak do obcego, któremu nic nie byli powinni — wsunęli się powoli, nie