Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 133.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Miłość wasza, pozwoli.
— Powinni cię byli pod ten dach nawet nie wpuszczać — wołał biskup ręką bijąc o poręcze.
Czemuś go zaraz nie porzucił? — Odprawiłeś pokutę? przejednałeś się z kościołem? Mordercy! świętokradzcy!
— Jakże mogłem króla odstąpić, rzekł Borzywój, gdy wszyscy nas i jego odpychają, nawet rady znaleść nie umiemy.
— Rady! — Niema jéj dla bezbożników, dla zbójców w grzechu zakamieniałych, mówił biskup.
Gdzie ten morderca?
— Na zamku w Krakowie.
— Trwa więc w złości swéj, zabójca błogosławionego brata naszego i swojego. Kain ten krwią obluzgany, rozpustą zgniły.
Borzywój zmilczał. — Biskup popatrzał nań surowo, zdawało się że w nim trochę litości obudził.
Borzywój niewiedząc co już mówić ma spytał:
— Co król uczynićby powinien, aby mu odpuszczono było?
— Azali mu ta zbrodnia odpuszczoną być może? krzyknął Jastrzębiec. Swiętokradztwo! ojcobójstwo! Jeden tylko biskup rzymski pan nasz, naznaczyć mu może pokutę, a ta lekką nie będzie.
Borzywój słuchał milcząc.
— Pokuta, mówił stary biskup, z powrozem na szyi, boso, ze świecą w ręku, u drzwi kościel-