Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 113.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rych się gromadziła siła zbrojna od dawnych czasów, na zawołanie królewskie, gdyż żywić ją w jedném miejscu trudno było.
Od tamtych oddziałów złe przychodziły wieści. Duchowieństwo już z wodzami było w porozumieniu, ten i ów wymawiali się że przybyć nie mogą, inni milczeli, niektórzy wprost wypowiadali posłuszeństwa. Władzę tymczasowo chwytali wojewodowie i żupany. Za każdą odebraną wieścią król się porywał, jakby lecieć chciał ukarać winnych, lecz siły po temu nie było. Po posiłki słać i żądać ich od węgierskiego króla sromał się. Niechciał się przed obcemi przyznać do słabości, spodziewając siłę zastąpić odwagą. Na zamku krzątano się żywo.
Jednego dnia o mroku król kazał Borzywoja przywołać. Obóz na dolinie pod zamkiem, na który codzień patrzał, gniew w nim budził i niecierpliwość.
— Jedź, rzekł, wskazując ręką przez okno ku Wiśle. Jedź tam, do tych ludzi, zapytaj ich po co tu przyszli, czego tu stoją?
Borzywój, który od dnia popełnionego przez króla morderstwa, chodził jak obłąkany i nieprzytomny, nic nieodpowiedziawszy, wyszedł spełnić rozkaz. — Konia nie wziął, towarzysza sobie nie dobrał, sam jeden, o mieczyku tylko u pasa, śmiałym krokiem skierował się do obozu u stóp Wawelu.