Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 104.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zatętniało nagle szalonym biegiem. — Ktoś czwałem biegł ku zamkowéj górze, jeden, dwu, kilkunastu... Gonili czy uciekali, gnali straszliwie — Krysta się wychyliła.
W bramie ukazał się król, Krysta go nigdy jeszcze takim nie widziała strasznym, z krzykiem zakryła oczy. — Blady był jak trup, a oczy mu wyskakiwały z powiek — usta miał otwarte, zęby zacięte. Patrzał i niewidział; na jednym policzku miał jakby plamę krwi, krew zdawała się ściekać jeszcze, obie ręce krwią miał oblane, mieczyk który mu wisiał u pięści, ściekał krwią i bryzgał kroplami.
Tuż za nim lecieli pobroczeni krwią jak on, pijani morderstwem Boleszczyce, krzycząc, popychając się, swarząc z sobą. Za niemi czeladź sunęła się wolniéj, niby wylękła i przerażona, szepcząc między sobą, oczyma goniąc za panem.
U przedsienia król z konia się zsunął wprost na ławę. Otoczyli go kołem Boleszczyce, gwar się wszczął jakiś, swar czy kłótnia, jakby nieprzytomni zajadać się chcieli. Stali, odchodzili, siadali ocierając ręce krwawe o murawę, o ściany, o poły i otrzeć ich niemogąc...
Króla widać było jak się rozsiadł dumnie, szeroko, ale pogrążony cały w sobie, nie słysząc, nie widząc nic, wąs gryzł w ustach, a palcami czasem krwawy policzek ocierał, jakby go ta plama krwi piekła.