Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 088.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Milcz — zawołał król. — Gdzieindziéj go nie chwycę, bo uchodzi lis przedemną. — Jutro rano, wszyscy na Skałkę...
Nikt się już odzywać nie śmiał. Król odszedł do stołów.
Gdy się to działo na podsieniu, u węgła stojący człek jakiś, sparty o ścianę, który wszystko mógł słyszeć, wysunął się natychmiast i zniknął w mroku.
Za stołem Sroka jeszcze zabawiał króla i gości, gdy człek ów, wymknął się z zamku i korzystając z ciemności i zamięszania, zbiegł drogą ku miastu i Skałce.
W biskupiém mieszkaniu świeciło jeszcze; gwałtownie zapukał do drzwi. — Nierychło otworzył mu czuwający kleryk.
— Z Biskupem mówić potrzebuję, rzekł młody człek, który opończą szarą starannie ubranie swoje okrywał, i wielce zdawał niespokojnym.
Kleryk rzuciwszy nań okiem, pomimo opończy, poznał strój Boleszczyców dworski, odstąpił parę kroków, i rzekł twardo.
— Królewski jesteś.
— Choćbym i królewskim był, czy przeto z biskupem mówić niemogę?
— Żaden z was na próg tego domu nogą stąpić nie ma prawa — precz — ani się waż!
I drzwi zaraz zatrzasnął.
Lecz przybyły upartym był, i tém gwałtowniéj