Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 086.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rycerz z pocztem stoi. W każdéj wsi swojego mają — dwór z księdzem gdy sobie ręce dadzą.
Król pogardliwie głową potrząsł.
— U nich dwoje rąk czy czworo, a gromada we wsi — moja!
Zamilkli wszyscy, tylko Dobrogost szepnął.
— Daj Boże by tak było.
— Tak być musi — rzekł król.
Borzywój głowy ruchem zaprzeczał. — Nie wszędzie tak będzie, szepnął — nie wszędzie.
— Tchórze i baby jesteście, gwałtowniej wybuchnął Bolesław oburzony. — Jednego klechy, a choćby i stu i kupki ziemian miałbym się lękać i za posiłkami słać!!
Zmilczeli wszyscy.
— Ja im igrać i odgrażać się nie dam długo, dodał król. — Prędko się wszystko skończy.
Padnie popłoch na nich i rycerstwo z ziemiany na kolanach przyjdzie łaski i miłosierdzia prosić.
Król się odwrócił.
— Co moich jest tu — rzekł odchodząc — wszyscy żeby byli mi gotowi.
Znając króla nieustraszone męztwo i żelazną wolę, Boleszczyce nieśmieli mu się ani przeciwić ni odzywać więcéj. Gdy odszedł popatrzali na się smutnie. Widzieli go oni nieraz, w wojnach które prowadził, w kilkadziesiąt mieczów rzucającego się na tysiące, ale tu gorszy bój się zwia-