Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 077.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zwij sobie ojcem psa rudego.
Słyszysz — idź mi won.
Wśród śmiechu wyszedł Dobrogost. Kipiało w nim. Za progiem stanął tchnąć tylko, tu nań stara Tyta czekała.
— Cóż wy tu robicie? — zapytała — jam was po głosie poznała. — Stary na was zły! — łajał.
— Cóż! — przyszedłem tu na jego rozkazanie własne, aby mnie przy obcych, na współ z niemi zesromocił. — Bywajcie zdrowi, ciotko miła, już tu bodaj noga nasza nie postanie. — Przyszło nam na to, że dziad wygnał..
Zdrowi bywajcie!
To mówiąc Dobrogost za próg się wysunął, spojrzał po starém swém gnieździe spokojném, które porzucał na zawsze, wypędzony; ciężko mu się stało, lecz zmienić co czynił już nie mógł.
— Stanie się co ma być! — rzekł w duchu.
A stary Odolaj znowu leżąc w kącie mruczał.
— Krew nasza! — Psubraty! — szyję dadzą a woli ich nie złamać. Biciem nic nie zrobisz z niemi, ani groźbą. — Krew nasza!
Dobrogost do konia się swojego brał, gdy za nim i Mścisław się wysunął. — On także nie miał tu już co czynić — musiał jechać daléj, wioząc z sobą nawoływanie do zemsty.
Dobrogost dał mu się wyprzedzić i zwolna pociągnął nazad ku Krakowu.