Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 074.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja! — oburzył się Dobrogost.
— Nie boicie się to przystańcie mało, bo oto jadą — dodał Mścisław, zaraz ich będziesz miał.
W istocie Leliwa i Kruk przybywali. Gdy w sieni już ich usłyszał Odolaj, ruszył się, zły był, mruczał sam do siebie.
Gdy wchodząc zaczęli pozdrawiać gospodarza zaledwie im pół głosem odpowiedział. Mścisław powstawszy z ławy, wskazał na stojącego w kącie Dobrogosta.
— Oto macie, jednego z tych Boleszczyców. — Dziad mu próżno mówił, próżno klął, jeszczeno wy powiedźcie co macie.
Leliwa oczyma szukał Dobrogosta w ciemnym kącie izbicy.
Widząc to obwiniony śmiało naprzeciw okienka wystąpił.
— Cóż wy mi rzec macie? — spytał zuchwale — co?
Zmierzył go oczyma od stóp do głów stary.
— Butne pany! zawołał. — Co my wam mamy rzec to krótkie słowo, tak jak z wami sprawa będzie krótka. — Król nas chłopom chciał sprzedać, kościoła nie szanował, i my go i kościół znać nie chce. Kto z nim trzyma, przeciw nam idzie, wróg nasz. Rozumiecie? — Chcecie z nim zostać! — toście nie bracia nasi, ale wywołańcy, którego pochwyciemy głowę da. Majętności i ziemie wasze zabrane będą, bo ziemi nie wart mieć