Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 070.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mścisław puszczony ze strasznego uścisku, zatoczył się i upadł na ławę. Oczy jego zbladłe stały nieruchome, wargi mu drżały.
Stary Odolaj stał kijem bijąc w ziemię.
— Wiesz ty — zawołał do Dobrogosta się zwracając, ktom ja?
— Dziad nasz — rzekł Dobrogost, który ręce krwią nabiegłe ocierał.
— Siwa głowa rodu, począł Odolaj, ojciec ojców waszych, com wam wszystkim żywot dał, co ma prawo każdemu z was żywot odebrać, bom go nie dał na hańbę ale na poczciwość.
Dobrogost walką z Mścisławem był rozgorączkowany i zburzony.
— Tak, zawołał — jesteś ojcem ojców naszych, żywot weź, jeźli chcesz, a do podłości nas nie zmuszaj. Podłość mówicie takiemu panu służyć, a no gorsza jakiegokolwiek rzucić gdy ginie, tego i psy nie robią.
Mścisław odszedłszy nieco, pluł krwią i klął cicho.
— Czyńcie tak! — rzekł — czyńcie! — A no dobrze! — Z nim razem i ze psami jego pójdziecie precz z ziem naszych. — Ścierw waszych żaden cmentarz nie przyjmie, wilcy chyba się nad niemi zlitują! — Idźcie z nim! — Idźcie!.
Dobrogost zamiast mu odpowiadać, jakby nie słyszał co mówił, odezwał się do starego.