Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 069.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja mówię dziadowi że my nie możemy iść — nie pójdziemy, odezwał się Dobrogost nieśmiało.
Srom mówicie z królem trzymać, a srom téż ze strachu go rzucić, gdy wszyscy idą precz.
Starsi nasi postanowili, nie pójdzie żaden z nas teraz, a szyję będzie trzeba, to damy.
Starzec aż się porwał z kąta.
— Ty padalcze — śmiesz!
— Ubijcie mnie jeźli wola — odpowiedział spokojnie Dobrogost, nie mogę rzec inaczéj. — Wszyscy przy tem stoją, ja się od braci oddzielić nie mogę.
Czy Sreniawy zostaną, czy Drużyny dotrzymają — niewiem, a Jastrzębcy trwać przy nim będą.
To nasza powinność.
Mścisław mu plunął pod nogi.
— E! — Plemie niewolnicze! — raby, sługi cherlawe! — parobki królewskie..
W téj że chwili Dobrogost mu do gardła przyskoczył i ścisnął je tak w silnych rękach, że Mścisław posiniał cały. Chciał mu się wyrwać, niemógł. Miotali się niemówiąc słowa, Dobrogost dusił go w śmierć.
Stary posłyszawszy ten ruch, domyślił się co się stało i ryknął głosem ogromnym.
— Puść mi go zaraz bo cię zasiec każę.
— Tobie dziadzie, wolno zrobić ze mną co zechcesz — krzyknął Dobrogost, ale temu psu wara!