Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 068.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

was? — Kto wy? — Gdzie nasza krew? — Macie wy ojców? — Kogo wy słuchacie?
Dobrogost milczał, czując go rozsierdzonym mocno.
— Z królem trzymacie! — Dodał Odolaj.
— Inaczéj nie możemy, ośmielił się Dobrogost. Król pognębiony i opuszczony.
— I będzie zgnębiony na proch, na nic, dodał stary, zczeźnie! — W tém wyrazy mu w gardle zastygły, znowu tentent słychać było i wrota skrzypnęły, wbiegł człowiek, stanął a dyszał.
— Otom ci jest, masz mnie!
Oglądał się do koła obłąkanym wzrokiem. Stary szepnął. — Wiem — Mścisław. On to był, w téj saméj odzieży zbrukanéj i odartéj; czarny, żółty, osmolony, z oczyma palącemi się i usty spiekłemi a krwawemi. Stojąc tak dojrzał u drzwi ceber z wodą, i zamiast czerpakiem się jéj napić oburącz chwycił ceber, do ust go sobie chyląc. Pił strasznie, bo mu wnętrze gorzało.
— Słuchaj, wściekły człecze — odezwał się stary gdy ceber postawił — oto masz przed sobą zwołanego tu Jastrzębia. — Słuchaj co mu powiem, — wypieram się ich wszystkich do nogi, jeżeli przy królu zostaną. — Kazałem i rozkazuję precz ze dworu iść.
Mścisław zwrócił się do Dobrogosta.
— Cóż ty? — co?