Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 065.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja? — leżeć? czekać? — rozśmiał się Mścisław — a maszże ty taką siłe coby mnie przykuła choć na pół dnia do ziemi. — Ja muszę jechać, wołać, budzić. — Gore! — Aby wszyscy szli jako do ognia przeciwko niemu, na niego.. Wyklęty jest! — Precz z nim! — Wyklęty!
Odolaj wstał i począł się zbliżać na głos idąc, ku niemu.
— Niech cię tam słota niesie i wiuha! krzyknął — jedź, biesie, na złamanie karku; ażebyś mi tu był trzeciego dnia na zaraniu, jeżeli cię Lich nie porwie. Rozumiesz! — Trzeciego na zaraniu!
— A czemuż to ja mam twoich rozkazów słuchać? — Spytał Mścisław.
— Bom ja stary i ślepy, a tyś wściekły i bezrozumny! ty — ty, coś się w jednéj niewieście do szału rozmiłował, że ci oczy zabiegły krwią a serce zemstą. — Jedź, jedź, a do trzeciego dnia byś mi tu był — a nie będziesz — daj cię wilcy szarpali.
— No, to będę — rzekł Mścisław.
Ani słowa nie mówiąc szedł zaraz wprost do konia, który się pasł na murawie, głowę mu podniósł, skoczył nań, a gdy siadł, Hyż nie pytając pana o pozwolenie nagle się kopnął aż do szkapy, rwąc się jéj do pyska i przeprowadzając go szczekaniem zajadłem aż za wrota. Gdy Mścisław już za bramą był, pies ziemię zębami po-