Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 059.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niało. Król się więc nieuląkł i szydził sobie z biskupa i kościoła?
Kto silniejszym miał być. — Biskup ze swą klątwą, czy Bolesław z zuchwalstwem i urągowiskiem? Wątpliwość wstępowała w serca.
Biskup siedział na Skałce nad księgami swemi, na rękach oparty, w myślach zatopiony, gdy do niego kleryk wpadł i przyklęknąwszy, pocałował go w rękę.
W okno biło światło zdaleka.
— Co to za łuna tak świeci? spytał biskup.
— Na zamku stosy i pochodnie goreją, rzekł przybyły.
— Co to za wrzaski słychać?
— Na zamku król wielką wyprawia biesiadę i weseli się, odparł kleryk.
Wstał biskup od pulpitu, otworzył błoniaste okno, patrzał i słuchał. Aż tu dochodziła wrzawa i okrzyki dzikie. Posmutniało mu oblicze i oczy niemal zaszły łzami.
— Stań się wola twoja! — rzekł po cichu.
Zwolna wyszedł aż na próg domu swojego i oczy ku Wawelowi obrócił. Nad górą zamkową wznosiła się łuna krwawa i dymy iskier pełne, buchało z niéj światło i lały się pieśni swawolne, pogańskie.
Bolesław, na górze, na wałach stał z piersią odsłonioną, bo w niéj gorzał gniew płomieniem, patrzał w dół ku Skałce; urągał się w ciemno-