Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 055.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spała, narzekała sama na siebie, na króla, na dolę swoją.
Niepokoił ją odjazd pana. — Cóż się z nim stało i z drużyną? — Miałże powrócić, czy może odjechać i opuścić ją na zawsze!
Wieczór tak nadszedł leniwo; wieczór coraz ciemniejszy a króla nie było. Słuchała w oknie tententu koni, szelestu wdali, głosów które zdala poznawać umiała.
Nareście od podnóża góry doszła ją jakaś wrzawa.
— To on, to pan jechał!
Wybiegła w podsienie, stanęła w koszuli jednéj, bosa z włosami w nieładzie, patrząc w ciemności. — Serce jéj biło, skronie pękały.
— A! to on — to on! Poznała go już niewidząc, wyciągnęła ręce ku niemu, krzyknęła boleśnie. — Konie stanęły... Słyszała już brzęk jego miecza, chód jego stopy, dzwięczenie ostrogi złotéj — zbliżają się kroki — to on! — I Krysta omdlała zawiesiła mu się na szyi.
Na ręku wniósł ją Bolesław do izby i złożył na posłaniu — głosem jak burza strasznym, krzycząc na sługi. — Z dziewek żadnéj nie było!
Klasnął na swój dwór i kazał służbę za włosy przyciągnąć do pani. W gorączce był tego wieczora, w gorączce łowów i myśli bojujących. — Pozostawszy sam z sobą, nabrał znów męztwa, drażniąc się i pobudzając — czuł się znów silnym.