Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 047.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtém królowa Wielisława szepnęła mu aby się oddalił, co dziecię nie zaraz spełniło, ociągając się i niechętnie, trzymało jedną rączką suknię starego Benedyktyna i puszczać jéj nie chciało...
Po odejściu jego do komory, królowa rozpłakała się szlochaniem wielkiém, oczy tuląc w dłonie obie.
— A! ojcze mój! zawołała — pociesz mnie, ratuj, mów, radź. — Co się stało z królem! — Jaką to klątwą jak piorunem biskup nań rzucił!!
Otton długo stał milczący, z oczyma w ziemię spuszczonemi.
— Miłościwa pani, przebąknął nareście, wahającosię i nieśmiało. — Klątwa ta, klątwa kościelna rzeczą jest straszliwą! — Żadna siła ziemska przeciwko niéj się ostać nie może...
— Lecz on pan! on król — wołała królowa.
— Na pany, króle i cesarze rzuca kościół klątwy i padają od nich — mówił mnich.
— I niema ratunku? — krzyknęła ręce załamując zapłakana niewiasta, głosem rozpaczliwym.
— Ratunkiem, ratunkiem jedynym, upokorzenie się, opamiętanie, pokuta! — rzekł mnich... Pokuta publiczna!
Królowa powtórzyła te wyrazy, ręce podnosząc do góry.
— Ale król mój! — Bolesław nigdy tego nie uczyni!