Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 035.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziecię, Mieszek klęcząc w martwe lica blade i po rękach skostniałych całował... Tuż stał na pół obłąkany Władysław, który na widok brata wpadającego z gniewem, mimowolnie się cofnął.
Ludzie wszyscy uciekali od niego.
Wśród tego rozbicia i popłochu, Bolesław stał chwilę, niepewien jeszcze co pocznie, rękę drgającą trzymał na mieczu i cisnął nią rękojeść jego.
Wzrokiem mierzył tłumy, biegał po twarzach, usiłując śmiać się, lecz usta ciągle mu się do pogańskich przekleństw ściągały. Gromadka tylko Boleszczyców, choć strwożona także, stała przy nim wierną, zdając się oczekiwać na rozkazy, gdy, zmierzywszy ich oczyma tylko, król nagle się zawrócił i wszedł sam do dworca swojego.
Nikt mu nie dał słowa strasznéj zagadki, ale ono było w powietrzu. Bolesław wiedział że padła nań klątwa biskupia. W podwórzu stały kupy zebrane, niepewne co z sobą czynić miały. Trwożliwsi już chcieli z zamku uchodzić, rzucając nawet w nim co mieli, inni błądzili wahając się, nie śmiejąc ani odejść, ani chcąc pozostać. Ręce łamali w rozpaczy.
We drzwiach swoich z rozpuszczonemi włosami, blada, z rękami załamanemi stała Krysta, bez tchu, na pół omdlała, sama jedna, opuszczona, to się zanosząc od płaczu, to ręce i głowę tuląc do ściany, to oczyma obłąkanemi mierząc groźny tłum, który do koła snuł się i dworce oblegał. —