Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 033.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cicho, po burzy dziennéj, jakby obmyte świeciły jasno gwiazdy błyszczące.
Noc już była, gdy król ze złych łowów wracając, z wesołą gromadą swoją zjawił się u stóp Wawelu, gdzie zalegały jeszcze tłumy owe płaczące i rozwodzące jęki i żale.
Samo spojrzenie na to nocne, niezwyczajne zbiorowisko ludu, coś strasznego zwiastowało. Król ubodł konia chcąc sam spytać stojących bliżéj co się to działo, gdy na widok jego, krzyk straszliwy rozległ się wpośród gromad, czarne te massy poruszyły się nagle, ścisnęły, rozbiły, rozproszyły i z jękiem a wrzaskami zaczęły się trwożliwie rozbiegać na wszystkie strony.
Posłuszni panu Boleszczyce, na skinienie jego, napróżno puścili się gonić za uchodzącemi, każdy chroniąc się od zetknięcia z niemi, biegł i krył się — przeskakiwano płoty i rowy, chowano się do dołów, zamykano po domach, bo rzeczono im było, że jedno z wyklętemi zamienione słowo, mogło klątwę przenieść na głowę każdego człowieka...
Popłoch rozległ się daleko po mieście, przedmieściach i polach.
Król i ci co z nim byli długo nic zrozumieć nie mogli, ale dwornię ogarniała téż zaraźliwa trwowa[1], przeczucie jakiegoś nieszczęścia, które wszystkich dotknąć musiało.
Zdala rozbiegający się tłum ryczał i jęczał

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – trwoga.