Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 028.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po sześciu z każdéj strony, przy pastérzu swym, który zajął miejsce na stopniach wielkiego ołtarza.
W téj chwili, niewidzialny wcisnął się, samowtór do zamku powracający, jakiemś przeczuciem wiedziony, na głos dzwonu żałobny — mężczyzna, obwinięty opończą ciemną, a kilku ludzi, co go na zamku widzieli, poznawali w nim brata królewskiego Władysława i rękami go sobie ukazywać zaczęli.
Ustępowano mu z drogi, lecz książe się cofnął, i szukał sobie niespokojnie miejsca w kruchcie, w którémby mógł pozostać nie postrzeżony. Trwożyło go widocznie iż był poznanym, osłaniał twarz, szukał ciemnego kątka, i towarzyszącemu kazał się zakrywać od ciekawych oczu napaści. — Dzwon bił ciągle zwolna, w jedną stronę, żałobną jakąś nutą przerywaną jak łkanie człowieka.
Uciszył się szmér tłumu, biskup laską potrzykroć uderzył o stopnie ołtarza, i księgę otwarłszy czytać się z niéj zdał cichą modlitwę, zwrócił się potém ku ołtarzowi i zanucił posępnym głosem grobowym psalm. — Deus laudem meam... Duchowieństwo razem z nim go śpiewało, a śpiew był dziwny i przejmujący. Też słowa, pieśń taż sama cale inaczéj brzmiały w inszéj porze, teraz w śpiewie czuć było ból, wahanie się, lament duszy i trwogę... Niektórzy z duchownych ocierali oczy, głosu im brakło...