Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 2 023.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odepchnięty niemal Herman podniósł się, spojrzał na nieugiętego biskupa, i krew piastowska w nim zakipiała, gdyż wyprostował się i przybrał niemal groźną twarz.
— Jako duchowny, wy, przewielebny ojcze, wiecie lepiéj co czynić macie, rzekł głosem nieco podniesionym; ja jako chrześcianin a brat króla, odważę się tylko przypomnieć, że ani kościołowi, ani wam, ani ziemi téj, ani duchowieństwu nie wyjdzie na dobre zatarg i wojna. Król wyzwany, gwałtownym jest i niepomiarkowanym będzie.
— Kościół się niczyich gniewów ani gwałtowności nie lęka! — przerwał biskup. Od opoki téj odbiją się ciosy i padną na tych co świętokradzką na nią rękę podnieśli.
— Nie ma więc ratunku! — zawołał Władysław.
— Jest, rzekł biskup — jeden jest tylko; niech się król ukorzy. Niech przyjdzie pieszo z pokorą stanąć publicznie jako winowajca u tych samych drzwi, które czasu ofiary świętéj łamać kazał, niech czyni pokutę, a Rzym nad nim miłosierdzie mieć będzie.
Władysław nic nie odpowiedział; lepiéj niż kto inny znał to że niepodobieństwem było króla skłonić do podobnego kroku.
Biskup dodał po chwili.
— Jak skoro klątwa wyrzeczoną zostanie, a raczéj nim ona będzie rzuconą, jedźcie ztąd.