Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 206.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Królu mój a bracie kochany — odezwał się w końcu Władysław — mnie o ciebie niewysłowiona ogarnia trwoga... Wiesz, jaki los spotkał cesarza i jak o przebaczenie błagać musiał, ten sam grozi tobie.
— Przecież ja nie z papieżem, co jest głową chrześciaństwa mam do czynienia — rzekł Bolesław — ale z jednym klechą, co się tu na téj ziemi urodził i poddanym jest moim jako i drudzy.
— Mylisz się — odparł Władysław łagodnie — księża choćby się rodzili na téj ziemi, nie są poddanymi twoimi, ani ojczycami tutejszymi, są poddanymi papieżowi i Rzymowi. Wprzódy winni posłuszeństwo swemu panu niż tobie. Tkniesz ich tylko, naówczas co jest księży po szerokim świecie, wszyscy powstaną przeciw tobie, przeciw nam. W każdym biskupie papież jest, bo z nich każdy od niego ma daną władzę i poselstwo.
Bolesław roztargniony słuchał, niewiele bacząc na te słowa.
— Mówiłem ci — dodał silnie — dwu wilków w jednéj kniei się nie godzą, zażreć się muszą! Kto na mojéj ziemi mieszka, ten mnie słucha, kto mi się oprze — temu łeb spadnie.
Władysław zadrżał słysząc to i uszy rękoma osłonił, jakby się samych uląkł wyrazów.
Król począł chodzić po izbie i mówił jakby sam do siebie.
— Grożą, że mi zamkną drzwi kościoła? Biada