Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 204.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stąpił naprzeciw gościa. Na widok króla zdala zdjąwszy szłyk z głowy, Władysław szedł ku niemu pokornie, jak ku panu a starszemu bratu. Powitali się z sobą w przedsieni, a ze zbliżenia się widać było, iż stosunek co ich łączył, braterskim wcale nie był. Władysław trwożliwie stał przed nim. Bolesław obchodził się z nim po królewsku.
— Rad wam jestem — rzekł król, zmuszając się do wesołości — pustki u mnie na dworze, przynajmniéj ty i ludzie twoi trochę mi gwaru przyniesiecie. Przybyłeś w dobrą porę, będziemy dobréj myśli zażywać!
Władysław zdziwiony tą wesołością, któréj się nie spodziewał, oczy w niego wlepiał ciekawe, niedowierzające. Król tymczasem żywo się zawróciwszy prowadził go za sobą nie do sypialni, ale do komnaty, królewskiéj (w któréj biskupa przyjmował) i tu go na poczęstném miejscu posadził. Jawném dlań było, że Władysław o wszystkiém wiedzieć musiał, uląkł się i jechał z prośbami, aby gniewy i niechęci załagodzić. Wolał więc odrazu sam zagaić sprawę i nie dać się nad nią bratu rozwodzić.
— Widzisz — rzekł — pusto u mnie! Rozpierzchło się co było tchórzów i zdrajców, których karcić musiałem, a ci na mnie klechów spuścili z łańcucha, i biskupi ujadają za mną, jak za dzikiem w lesie. Będą łowy nie lada! Rozśmiał się.