Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 195.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Koło biskupa i ziemian téż dosyć — rzekł Borzywój nieśmiało...
Król rozśmiał się, ramionami rzuciwszy.
— Więcej mam ludu co jest ze mną, niż tych rarogów co przeciw mnie... Żołnierzy i was stanie mi na ich poskromienie.
— Z rycerstwa dużo odpadło — odezwał się Borzywój.
— Znajdą się drudzy na ich miejsce — zawołał król dumnie.
Borzywój zamilkł, a Bolesław, którego oczy czasu rozmowy rozgorzały, popatrzał nań i śmiejąc się po ramieniu go poklepał.
— Idź i bądź spokojny — króla twojego nie łatwo kto zmoże. Niech komary brzęczą, opędzimy się im, byleśmy chcieli.
Bolesław odwrócił się, na psy swe zaświstał i zabawiając się z niémi, zdał zapominać o rozmowie.
Lecz dzień to był, w którym spoczynku mu nie dawano. Zaledwie Borzywój odszedł, gdy rusin stary podkomorzy królowéj wszedł z pokłonem, opowiadając, że królowa matka i królowa pani jego, czołem biły panu, a prosiły go, aby im miłościwie dał widzieć swe oblicze.
Dosyć posępnie wysłuchawszy wezwania tego, król ręką tylko staremu dał znak żeby szedł, nie dając nawet odpowiedzi. Odwrócił się od niego i ze psy zabawiał znowu, aż nierychło przypo-