Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 182.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdy króla wyklną, innego na tronie posadzą — mówił Ziema. Pewnie go już biskup i ziemianie opatrzyli.
— Nie! nie! — gwałtownie dodał starszy — nie może to być! Król! onby śmiał porwać się na niego! Nie znają króla.
— Ale wyklętego wszyscy opuścić muszą — rzekł Ziema — tak mi mówił ksiądz... Cóż poradzi sam?
Zadumał się Dobrogost, a młodszy ciągnął daléj.
— Gdy go wyklną, na głowie wyklętéj już korony nosić nie będzie mógł, słuchać go nie zechce nikt. Wezmą Swiatawy syna lub męża, bo się słyszę już i na to zmawiają.
Dobrogostowi brwi się ściągnęły.
—I toś już słyszał! Dobre dzieją się rzeczy, a no i nasz pan nie śpi! Ale trzeba, aby o tém wiedział.
Uląkł się Ziema i przyskoczył do brata.
— Czyń sobie jako chcesz, ale mnie w to nie ciągnij! Ja na nikogo świadczyć nie chcę!
Ruszył na to Dobrogost ramionami.
— Prawdę rzec — dodał — nie nasza to sprawa, ja téż palców między drzwi kłaść nie myślę; ale z sobą się naradzić trzeba co poczynać, bo już nie igraszki to są. O króla idzie i o naszą skórę. Z ziemiany i rycerstwem jeszczeby się pan połagodził, a z biskupem trudno. Człek to jest że-