Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Boleszczyce tom 1 180.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strojnych i zbrojnych popatrzéć. Z czeladzi zamkniętéj na smutném zamczysku, nie jedenby był chętnie się do nich przyłączył, bo na ich pachołkach widać było dostatek i swobodę jakiej zażywali. Odprowadzano ich tłumnie do bramy, patrzano za niemi długo, tęsknie, gdy się oddalali.
Milczący jechali czas jakiś, spoglądając na się a głowami potrząsając. Dopiero gdy w las wjechali rzekł Dobrogost:
— Cóż poczniemy? Źle się z panem naszym dzieje! Wszyscy już przeciwko niemu. Choćbyśmy ja i ty starego posłuchali, czyby nam dali wiarę: Borzywój, Zbilut, Odolaj, Andrek? albo i drudzy? Zechce się to im iść ode dworu? Dokąd? Na ojcowiźnie niema co robić, nas dużo, co my poczniemy?
Ziema na to rzekł:
— Albo ja wiem! Co stary mówił, to im odnieść musimy, a radzić będą wszyscy, i co wszyscy zrobią to i my...
— Pan dobry! — zakończył Ziema.
— Dobry on dla nas — westchnąwszy rzekł Dobrogost — a no dla siebie zły... Mało i tak wrogów miał, żeby ich jeszcze robić sobie? Teraz kto popędliwego pana z biskupem pogodzi? Zawre wojna w domu... zawre. Bieda jemu, bieda nam, bieda!
Posmutnieli Boleszczyce.
— E! — mówił daléj pierwszy — zażyliśmy